Dzisiejszy artykuł zapowiada się bardzo przyjemnie, będzie pełno dygresji i anegdot. Zabieram Was ze sobą w podróż, moją pierwszą wizytę w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. Pierwsze kroki po amerykańskiej ziemi, które przecież miały być amerykańskim snem. Miałam rzucać wszystko i marzyć o przeprowadzce do Stanów, najchętniej do tętniącego życiem Nowego Jorku albo mekki wellnessu i rozwoju osobistego – Kaliforni. Czy rzeczywiście Stany wywołały we mnie same ochy i achy?
Dlaczego akurat Stany na Podróż Poślubną?
Musicie wiedzieć, że o Stanach jako krainie mlekiem i miodem płynącej słyszałam całe życie. Mieszka tam moja rodzina i jako dziecko czekałam niezwykle na ciocie z Ameryki, która przywoziła same dobroci amerykańskie. Jednakże do wakacji 2023, a żeby być bardziej precyzyjną do momentu podróży poślubnej nigdy w Stanach nie byłam. Decyzja o destynacji została podjęta w dwa dni. Szukaliśmy długo państw, które są przyjazne bezglutenowym ludziom (disclaimer – jestem celiaczką. Podróżowanie z celiakią jest wyzwaniem i bardzo marzyłam o spokoju związanym z jedzeniem podczas tej podróży, aby na spokojnie doświadczać nowych miejsc.) Podczas researchu po blogach zagranicznych moim oczom ukazał się opis Celiac Cruise i nie mogłam własnym oczom uwierzyć, że coś takiego istnieje. Celiac Cruise to firma oferująca we współpracy z Royal Carribean oraz AMAWaterways rejsy statkami w stuprocentowo bezglutenowej przestrzeni bezpiecznej dla celiaków. No przysięgam że nie mogłam w to uwierzyć! Po pierwsze, najbliższy wolny rejs był po Alasce, która była absolutnym marzeniem mojego męża, a po drugie był to rejs takim statkiem pasażerskim o którym marzyłam od dawna, ale byłam przekonana, że nigdy nie będzie to dla mnie możliwe właśnie ze względów jedzeniowych. No dobra! Decyzja nie była łatwa, no bo wiadomo, że to pierwsza taka podróż, a do tego kosztowna. Stwierdziliśmy jednak, że jedziemy po te marzenia, tym bardziej że jest to podróż poślubna i będziemy ją na pewno pamietać do końca życia. Bardzo chcieliśmy celebrować ten czas!
Co o Stanach słyszałam wcześniej?
Czy ja jechałam tam z jakimiś oczekiwaniami? Czy oczekiwania kontra rzeczywistość okazało się być brutalne? Powiem Wam, że nie wiem czy miałam jakiekolwiek oczekiwania oprócz tego że chcę doświadczać, smakować i odkrywać. Miałam na tyle kłopot z oczekiwaniami że miałam opinie czwórki przyjaciół o Stanach. Dwie skrajnie pozytywne typu „to jest najlepsze miejsce na świecie z niekończącymi się możliwościami” i „chcę się tam przeprowadzić i żyć na stałe, bo to jedyne tak fantastyczne miejsce” oraz dwie skrajnie negatywne: „brud, smród i dużo niebezpiecznych sytuacji” i „bez ogromnego worka pieniędzy tam nie jedź bo jest niezwykle drogo”. No i tak słuchałam kilka lat tych różnych głosów i powiem Wam, że jeszcze bardziej byłam ciekawa swoich własnych odczuć. Zatem wydaje mi się, że podchodziłam do tej wyprawy z rezerwą, dlatego w Nowym Jorku zatrzymaliśmy się najpierw jedynie na trzy dni. Potem jednak tam wróciliśmy na kolejne kilka dni, bo to miasto ma tyle dla mnie nierozwiązanych zagadek. Potrafiłam je tego samego dnia kochać rano i nienawidzić wieczorem. Jedno jest pewne. Żadne miasto nie dało mi tak wiele do myślenia, nie zrobiło na mnie tak ogromnego wrażenia. Ja jestem zdania, że w każdej z tych wypowiedzi jest ziarnko prawdy. Nie jestem w stanie powiedzieć Wam jednoznacznie czy kocham czy nie kocham. Naprawdę nie umiem podjąć jednowymiarowej decyzji, bo dla mnie Stany i Kanada są wielowymiarowe, a nawet ogromnie wielowymiarowe bym rzekła. Tam inny wymiar ma jedna ulica od tej drugiej tuż obok, zatem naprawdę nie jestem w stanie wydać Wam werdyktu. Nadal to badam i badać będę.
Niemniej jednak była to podróż dla mnie niezwykle ważna. Bardzo zmieniająca mnie, moje myśli. Mam kilka spostrzeżeń, którymi chciałabym się z Wami podzielić.
Nowy Jork
Jak już wspominałam, naszym pierwszym przystaniem był Nowy Jork. I zacznę cytatem z mojego pamiętnika: „Pierwszego dnia po przylocie poszliśmy przyglądać się miastu. Było dużo ciszej i spokojniej niż myślałam. Zaskoczyło mnie jak ładnie pachniało. Ludzie nie byli ubrani w loga od stóp do głów, dostrzegałam raczej cichy luksus. Samochody i trucki są tam ogromne.” Tego dnia czułam się trochę jak gwiazda filmowa, trochę jakby świat stał u mych stóp. Nie mam pojęcia co ten Nowy Jork miał w sobie. Zapamiętam jedno uczucie.
Miałam wrażenie że wszystko jest możliwe.
Miałam ochotę zadawać sobie pytanie: Gdyby nie było żadnych przeciwności i ograniczeń, co byś zrobiła ze swoim życiem?”. I to jest właśnie ten bezkres możliwości był absolutnie niewytłumaczalny. Bo nie umiem wytłumaczyć czy to te wysokie budynki czy wizja amerykańskiego snu który przekazywano mi tak wiele lat. Nie wiem, bo przecież to nie jest tak, że to było jedyne uczucie które mi towarzyszyło. Nie rozumiałam tam tak wiele. Dawałam temu czas i oddawałam się obserwacji.
Ludzie jak zwykle byli w tym wszystkim najważniejsi
Powiem Wam, że największą wartością dla mnie były rozmowy podczas rejsu statkiem. Na statku było łącznie 5 tysięcy pasażerów, w tym 250 osób które były na Celiac Cruise i to właśnie wśród celiaków poznałam mnóstwo osób, z którymi spędziliśmy bardzo ciekawy czas. Miałam okazję do rozmów o tematach naprawdę ważnych i wymagających. Mogliśmy wraz z nowymi znajomymi porównać choć niektóre aspekty życia w Europie i w Stanach. Jedna rzecz mnie bardzo zaciekawiła. Ja bardzo często oglądam treści w internecie w języku angielsku, stworzone przez amerykańskich twórców. Te rozmowy pozwoliły mi zauważyć które treści były bardziej skierowane do amerykańskiej widowni niż europejskiej. No mówię Wam, masa ciekawostek! Bardzo sobie cenię te rozmowy. Pozwoliły mi właśnie skonfrontować tę wizję o amerykańskim śnie z rzeczywistością.
Celiakia – nowe oblicze
Wiem, że to co teraz powiem jest ciężkie do zrozumienia osobom, których to nie dotyczy, ale spróbuję. Podczas tej podróży zdałam sobie sprawę, jaki ciężar noszę na codzień mając celiakię i jak bardzo ważna jest wspierająca społeczność wokół. Przeczytam Wam wpis z mojego pamiętnika z trzeciego sierpnia: „Przez ostatni tydzień pierwszy raz od bardzo dawna nareszcie czułam się normalnie! Mogłam jeść wszystko i to ze znajomymi. Mogłam poznać wspaniałych ludzi i to przy jedzeniu! Poznałam ludzi, którzy nigdy nie podróżowali wcześniej tylko przez celiakię, a problemy z dostępem do jedzenia poza domem są ich codziennością. Zupełnie jak u mnie. Ciężar jaki został ze mnie tutaj zdjęty waży bardzo dużo. To tutaj mocniej poczułam jak ciężkie i frustrujące i wykańczające może być bycie celiaczką. Jestem przerażona dniem jutrzejszym i dniami kolejnymi, ale możliwość doświadczenia tygodnia bez nich byłą bezcenna.” Bo podczas tego tygodnia na statku pierwszy raz nie musiałam się martwić o jedzenie i zadawać wielu pytań przed jakimkolwiek zamówieniem. Po prostu wchodziłam do restauracji i brałam jedzenie z bufetu. Jak pierwszy raz byłam w tym bufecie to miała łzy wzruszenia i to chyba wtedy poczułam jakie to ważne wydarzenie dla mnie. Ten tydzień mnie zupełnie wyluzował. To, że ktoś zadbał o cały bezpieczeństwowy aspekt jedzenia było boskie! I paradoksalnie, ten tydzień dał mi tak wiele, że teraz coraz lepiej mi się jako celiaczka żyje. Samo to przyzwolenie na to, że to jest choroba i bywa dziwnie i ciężko, ale też właśnie poznanie innych którzy mają tak samo i rozumieją. To dało mi tyle, że od tych słów z pamiętnika celiaczką jest mi łatwiej być.
Język angielski i możliwości z nim idące
Kolejnym ważnym dla mnie momentem było przypomnienie sobie, jak bardzo kocham język angielski i jaką radość sprawia mi jego szlifowanie i rozmowa właśnie po angielsku. W liceum angielski towarzyszył mi non stop, ponieważ uczęszczałam do dwujęzycznego liceum, jeździłam na modelowe obrady ONZ, mnóstwo czytałam po angielsku. Kiedyś myślałam o aplikacji dyplomatycznej i studiach LLM (czyli uznawany na całym świecie tytuł przyznawany absolwentom uzupełniających studiów prawniczych). I bardzo ciekawie było do tego wrócić. Przypomnieć sobie to wszystko i brać z tego po trochu, wrócić do czytania angielskich książek, artykułów czy badań i oglądania filmów jedynie po angielsku. Wartościowe było również to, że zdałam sobie sprawę z tego, że Warszawa to naprawdę moje miejsce i to tutaj chcę narazie mieszkać. Ale ten angielski kawałek życia chcę pozostawić w moim sercu. No i teraz pielęgnuję ten język jeszcze bardziej.
Thinking out of the box
Last but not least. Przypomniałam sobie jak podróże bardzo poszerzają horyzonty i jak bardzo przyczyniają się do nieszablonowego myślenia. Dawałam się zaskakiwać i wiele doświadczyłam. Ale ta podróż zrobiła też coś czego jeszcze żadna inna podróż nie zrobiła. Nie mam potrzeby jechania dalej i doświadczania więcej. Polubiłam bardzo swoją przestrzeń.
Miałam okazję ułożyć sobie swoje priorytety i odkryć co moje, a co zupełnie nie. Podczas prawie miesięcznej wyprawy bardzo rzadko zaglądałam do mediów i skupiłam się tylko na sobie i na moim mężu. I wiecie co? Taki czas mnie tak zresetował, że mam sił jak nigdy wcześniej.
To już wszystko na dzisiaj. Dziękuję, za Twoją obecność.
Ten artykuł jest dostępny również w formie podcastu. Zapraszam do odsłuchania.
Na zakończenie chciałabym zaprosić Cię do wspólnej podróży rozwojowej. Jako coach, jestem tutaj, aby wspierać Cię na każdym etapie Twojej życiowej ścieżki – niezależnie od tego, w której fazie się obecnie znajdujesz. Moje doświadczenie w coachingu i mentorowaniu pozwala mi dostosować się do Twoich indywidualnych potrzeb, pomagając Ci odkrywać Twoje unikalne talenty i pasje oraz radzić sobie z wyzwaniami, które życie stawia przed Tobą.
Jeśli czujesz, że jesteś gotowa/y na zmianę, chcesz lepiej zrozumieć siebie i swoje miejsce w świecie, lub po prostu szukasz wsparcia na Twojej drodze do pełniejszego, bardziej zrównoważonego życia, zapraszam Cię do kontaktu ze mną. Razem możemy odkrywać, uczyć się i rozwijać, abyś mógł żyć życiem, które Cię naprawdę satysfakcjonuje.